Daniel
Andre Tande nie miał z kim dzielić swojego życia, a konkretniej mówiąc – nie znalazł jeszcze
swojej życiowej partnerki. Miał tylko ogromnego, rasowego kota oraz jego liczne
potomstwo. Dlatego podczas gdy jego
koledzy po zawodach wracali do swoich ukochanych, Daniel wracał do swojej
kociej brygady. I do rodziny, oczywiście, ale za sprawą jego rodzicielki w domu
rodziny Tande panowała kocia dominacja. Tak więc do kotów wracał w pierwszej
kolejności, co stało się pretekstem do żartów i powoli zaczynało przyćmiewać
fakt, iż dotychczas uchodził za eksperta do spraw doboru obuwia
domowo-podwórkowego lub – jak kto woli – tak zwanych laczków.
- Uważaj,
żeby lądowanie na czterech łapach ci się kiedyś nie udzieliło – wyśmiał go
któregoś dnia Fannemel. I za to Daniel nienawidził go w tym momencie
nienawiścią czystą i głęboką.
Mądrala
się znalazł.
Hipokryta
pieprzony. Przecież sam się zastanawiał nad zainwestowaniem w kota, zwątpiwszy
w to, że kiedyś uda mu się znaleźć kobietę, która nie wyśmieje ani jego
niskiego wzrostu ani nieproporcjonalnie dużej głowy.
Kto uważnie
śledził poczynania Daniela w poprzednim sezonie doskonale wie, że całkiem
dobrze zaczęło wychodzić mu lądowanie na dwóch łapach. Raz udało mu się nawet
wygrać, tylko że kibice nie dostrzegli w tym jego sukcesu, a jedynie fakt, iż
uczynił Petera Prevca drugim. Zamiast podziwiać jego wyczyn, podziwiali
internetowe memy wypominające Prevcowi jego niechlubny tytuł wiecznie drugiego.
Kilka miesięcy później to on dwukrotnie był drugi, aczkolwiek w jego przypadku nie
oznaczało to przejęcia prevcowej łatki. On pozostał królem laczków. Na
dorobienie się jakiegoś ciekawszego, bardziej sportowego tytułu musiał sobie
jeszcze zapracować.
Pracował więc
zawzięcie, w międzyczasie wybywając z Fannemelem na wakacje do Meksyku. To
wtedy padły te nieszczęsne, prorocze słowa z ust jego – jak mu się wydawało –
przyjaciela.
Bo Tande,
owszem, spróbował lądować na czterech łapach, ale była to próba niezamierzona,
mająca go uratować przed bolesnym upadkiem, kiedy to lądowanie na dwóch
kończynach poszło nieco wbrew jego zamierzeniom. Niestety ludzkie kończyny nie mogły
poszczycić się taką solidnością jak te kocie, które według legend były w stanie
uratować im ich dziewięć żyć. Ludzkie kończyny były niestabilne i kruche. Jego
lądowanie na czterech łapach zakończyło się więc kilkoma niekontrolowanymi
przewrotami, wstrząśnieniem mózgu i złamaną w dwóch miejscach ręką. Wizualnie najmocniej
ucierpiał jego lewy profil – wyglądał jakby stoczył zawziętą walkę z co
najmniej dwoma ze swoich kotów. Ciekawe jak mocno zmaleje liczba jego fanek
kiedy zobaczą go w takim stanie?
Pieprzony
Fannemel i jego czarnowidztwo. A żeby mu ludzie od Waltera źle zeskok ubili!
Niech poczuje jak to jest.
- Ale
zaryłeś o igielit – oznajmił przeklinany właśnie przez Tande Fannemel. -
Obawiam się, że zostało ci już tylko osiem z twoich dziewięciu kocich żyć –
dodał tłumiąc wybuch głupkowatego chichotu.
- Ciesz się, bo gdybym zginął to zrobiłbym ci taką makabrę, że
scenarzystom horrorów się to nawet nie śniło.
- Już się
tak nie bulwersuj. Jak Freitag rąbnął w Engelbergu to cieszył gonga jak idiota,
a ty plujesz jadem, gorzej niż Maciej Kot jak mu kombinezon za mocno krocze
uciska. A poza tym to czemu mi? To ja ci te narty tak skrzyżowałem, żeś
pierdolnął?
- A było
kłapać jadaczką o lądowaniu na czterech łapach? No i wykłapałeś mi ten upadek!
Tak zwany
rekordzista świata wywrócił teatralnie oczami i rozsiadł się na krześle przy
łóżku nieszczęsnej ofiary zbuntowanych nart.
- Dalej
masz osiem żyć – przypomniał mu Anders, a Tande obrzucił go karcącym
spojrzeniem. Poziom jego zdenerwowania lub, mówiąc dosadniej – wkurwienia
podniósł się znacznie gdy Fannemel zabrał się za konsumpcję jego Milki Oreo, którą kilka godzin
wcześniej przyniosła mu siostra.
- Co się
tak gapisz? Jestem po treningu, muszę uzupełnić kalorie! – usprawiedliwił się
Anders. - Uśmiechnij się do Wellingera to dostaniesz cały karton. W ciągu
twoich ośmiu żyć jeszcze nie raz będziesz miał okazję żeby się tym nażreć. Ja
mam tylko jedno.
Nagminne
wspominanie o danielowych ośmiu życiach powoli przestawało śmieszyć nawet
lekarzy siedzących na korytarzu.
Za to
Daniel zaczął się śmiać, ale dopiero wtedy gdy odkrył, że Anders trochę się
pomylił. Może przebywanie w kocim towarzystwie nie dało mu umiejętności
lądowania na czterech łapach, ale za to odkrył, że posiada owe dziewięć żyć,
które pozostawały w stanie nienaruszonym, wbrew żartom Fannemela. Wprawdzie nie miały one nic wspólnego z jego
rzeczywistą egzystencją, która aktualnie ograniczała się do szpitalnego łóżka i
śmierdzącej stęchlizną pościeli, ale z pewnością mogły stanowić jej dosyć
barwne uzupełnienie. Zwłaszcza, że przebywając w szpitalu nie narzekał na
nadmiar obowiązków i mógł sobie pozwolić na bezkarne czytanie. Bynajmniej nie
ambitnej literatury, a wirtualnych historii, w których grał główną rolę.
Trochę się
stresuję, bo to taki mały eksperyment i nie jestem pewna co z tego wyjdzie. Pierwszy rozdział jest już niemalże stworzony
i oby z kolejnymi poszło równie gładko.